Na początek, zanim jeszcze cokolwiek przeczytacie chciałabym was bardzo przeprosić. Przepraszam że przez tak długi czas nie dodawałam kolejnego rozdziału, niestety nie miałam czasu na nic. Nauka, nauka i nauka- normalnie idzie zwariować! Nie zawracam wam więcej głowy moimi sprawami ^.^
Miłego czytania! <3
Wbiegłem do mojego "przytulnego", nowego domu, ciągnąc za sobą Karen. Pchnąłem za sobą frontowe drzwi i tylko czekałem na dźwięk zatrzaskiwanego z hukiem zamka. Kiedy w końcu do moich uszu dotarły wyczekiwane odgłosy, wypuściłem z ulgą powietrze z płuc. W końcu mogłem odetchnąć. Przytuliłem zdziwioną dziewczynę. Kiedy była w moich ramionach czułem, jakby świat był stworzony tylko dla mnie i dla niej. Wciągnąłem jej słodki zapach z lekką mieszaniną przerażenia, niepokoju i strachu. Kochałem jej zapach. Kochałem jej głos. Kochałem całą ją. Czy można kochać osobę znając ją zaledwie niecały dzień? Czuję jakbym znał ją całe życie. Moje całe porąbane życie. Z moich głębokich myśli wyrwała mnie Kar.
- Mógłbyś w końcu mnie puścić i powiedzieć co się stało?
- Och.. Tak, jasne. - z lekkim zażenowaniem uwolniłem dziewczyną z uścisku. Po czym wszystkiego się dowiedziała.
- Wow! Jesteś tu ledwie dzień, a już miałeś pełno dziwnych przygód!
- A może to oznacza że mnie tu nie powinno być? Może powinienem wyjechać? - spytałem.
- Nie powinieneś, jesteś tu potrzebny! Dla mnie! Dla lasu! Dla tej kobiety! - spojrzała mi głęboko w oczy i wtedy czas jakby stanął w miejscu. Powtórzyła - Dla mnie...
Zbliżyła się do mnie. Rękami objęła moją szyję, a czołem dotykała mojego czoła. Poczułem silna potrzebę pocałowania jej. Zamknąłem oczy i zbliżyłem swoje usta do niej. Czułem już lekki dotyk jej miękkich i ciepłych warg, kiedy drzwi wejściowe się otworzyły i do domu weszła moja kochana rodzinka. Szybkim ruchem odsunełem się od Karen.
- Cześć kochanie! A co to za śliczna dziewczyna? - mama jako pierwsza zadała pytanie.
- Przedstawiam ci Karen. Mieszka niedaleko nas. - spojrzałem na nią i się uśmiechnąłem.
Kar była zdezorientowana i zawstydzona.
- Dzień Dobry. Miło mi państwa poznać. - posłała do moich rodziców swój uroczy uśmieszek.
- Jaka miła! Jestem mamą Justina, nazywam się Patrycja ale mów mi Pattie. - wskazała na ojca - a ten naburmuszony gość to tata Jeremy.
- Justin! Masz naprawdę miłą mamę! - uśmiechnęła się po czym uściskała Pattie.
- Taaa... Jasne... - odpowiedziałem z nutą ironii.
- Ja może już se pójdę. Dobranoc państwu! - powiedziała Karen po czym ruszyła w stronę wyjścia.
- Przepraszam za rodziców, za to że nam przeszkodzili. - rzekłem łapiąc ją za rękę.
- To nie powinno się zdarzyć. To ja przepraszam Justin...
W jej oczach widziałem bój i łzy. Nie czekając dłużej Karen rozpłakała się i wybiegła z domu.
Właśnie w tym momencie poczułem że zostałem zraniony. Jeszcze przez parę sekund patrzyłem się w pustą przestrzeń za drzwiami, po czym zamknąłem je z dużym hukiem. Pobiegłem do swojego pokoju i zacząłem się szybko pakować.
Nazajutrz rano byłem już w drodze do mojej cioci do Nowego Yorku.
................................................................................................................................
Podoba się rozdział? Komentujcie <3
Dziękuję mojej - o ile mogę Ciebie kochana tak nazwać - Natalce za to że natchnęła mnie swoim blogiem na pisanie tego rozdziału.
Jej blog jest niesamowity <3 <Link>
Agnes.
Love Gives You Wings
środa, 20 listopada 2013
niedziela, 27 października 2013
Rozdział 5 - "Śmierć"
Nie pamiętam nic, poza ciemnością.
Obudziłem się leżąc na zimnej i twardej ziemi. Próbując poruszyć głową, poczułem ostry ból. Dotknąłem miejsca, w które się uderzyłem. Na mojej ręce znajdowało się dużo krwi, która była również na roślinach i na ziemi. Ból był pulsujący i bardzo mocny. Chciałem wstać i uciec od tego strasznego miejsca ale nie miałem na to sił.
"Justin! Justin gdzie jesteś?!" Te słowa tłumiły się w mojej głowie. Ktoś mnie wołał, a ja nawet nie mogłem odpowiedzieć. Mój wzrok był słaby i widziałem wszystko za mgłą. Ujrzałem niewyraźną, kobiecą sylwetkę podążającą w moją stronę.
- O Boże! Justin! - Dziewczyna podeszła do mnie i ujęła mnie za rękę. - Nic ci nie jest? Co się stało?.
Była to Karen. Wyglądała na przestraszoną.
- Justin! Odpowiedz! - Wciąż próbowała się ze mną porozumieć. - Justin, proszę odezwij się!
Łzy strachu spływały po jej delikatnych policzkach.
- Nic.. M.. Mi... Chy-y-yba ni-ie je-e-est. Nic nie pa-a-amięta-am. - Resztką sił wypowiedziałem te słowa.
- Justin, spróbuj usiąść. - Złapała mnie pod ramiona i posadziła.
Przytuliła mnie. W jej ramionach czułem się bezpiecznie, czułem jej słodki zapach perfum, słyszałem bicie jej serca i jej oddech. Słyszałem jej słodki głos, który mówił "Wszystko będzie dobrze". Bardzo wierzyłem w te słowa.
W jednej chwili wszystko się zmieniło. Jej miła woń zmieniła się w okropny smród. Czułem zapach rozkładającego się ciała, zgniłego mięsa i jedzenia. Zerwał się lodowaty wiatr, a moje zmysły się wyostrzyły i nabrałem siły by uwolnić się z objęć dziewczyny. Spojrzałem głęboko w jej oczy, spostrzegłem w nich zdziwienie, które po chwili zmieniło się w strach i ból.
- Co jes... - Nie dokończyłem.
Usłyszałem jej pisk, po czym Karen opadła bezwładnie na moje ręce. Nie wiedziałem co robić, nie wiedziałem co się właśnie stało. Kiedy spojrzałem za nią, ujrzałem zjawę, trzymającą nóż. Duch kobiety przechylił głowę na prawo, spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się złowrogo. Szybkim ruchem dziewczyna zadała kolejny cios w plecy Karen. Tym razem pociągnęła ostrzem w dół, rozrywając skórę i mięśnie. Krew rozlała się wokół mnie. Dziewczyna, którą trzymałem na rękach dalej żyła, cierpiała. Zjawa bez zastanowienia zadawała kolejne ciosy. Nie mogłem nic zrobić. Usłyszałem głuche uderzenie noża o kręgosłup, po czym słychać było chrupnięcie kręgów. Ciało Karen bardzo się naprężyło, po czym bezwładnie opadło na ziemię.
Płakałem. Była wariatką, znałem ją niecały dzień ale naprawdę ją polubiłem.
Duch był zdziwiony moją reakcją na śmierć dziewczyny. Kobieta podeszła do ciała. Swoją ręką machnęła nad martwą Karen.
Bałem się. Zwłoki leżące przede mną nie należały już do mojej przyjaciółki. Było to ciało mężczyzny z legendy. Wtedy zrozumiałem co zobaczyłem. Ujrzałem akt śmierci mordercy... To było straszne. Chciałem spojrzeć na kobietę ale jej już nie było, a po zwłokach mężczyzny nie było śladu.
- Justin? Co to robisz? W nocy? - Usłyszałem jej słodki głos i od razu ją przytuliłem.
- Tak się cieszę, że żyjesz! - Karen była zdezorientowana - Ja.. Przepraszam... Przepraszam, że uciekłem. Przepraszam. Wybacz mi!
- Spokojnie! Co się stało?
Złapałem ją za rękę i pociągnąłem w stronę mojego domu.
- Opowiem ci wszystko po drodze...
..............................................................
I jak wam się podobało?
Agnes
Obudziłem się leżąc na zimnej i twardej ziemi. Próbując poruszyć głową, poczułem ostry ból. Dotknąłem miejsca, w które się uderzyłem. Na mojej ręce znajdowało się dużo krwi, która była również na roślinach i na ziemi. Ból był pulsujący i bardzo mocny. Chciałem wstać i uciec od tego strasznego miejsca ale nie miałem na to sił.
"Justin! Justin gdzie jesteś?!" Te słowa tłumiły się w mojej głowie. Ktoś mnie wołał, a ja nawet nie mogłem odpowiedzieć. Mój wzrok był słaby i widziałem wszystko za mgłą. Ujrzałem niewyraźną, kobiecą sylwetkę podążającą w moją stronę.
- O Boże! Justin! - Dziewczyna podeszła do mnie i ujęła mnie za rękę. - Nic ci nie jest? Co się stało?.
Była to Karen. Wyglądała na przestraszoną.
- Justin! Odpowiedz! - Wciąż próbowała się ze mną porozumieć. - Justin, proszę odezwij się!
Łzy strachu spływały po jej delikatnych policzkach.
- Nic.. M.. Mi... Chy-y-yba ni-ie je-e-est. Nic nie pa-a-amięta-am. - Resztką sił wypowiedziałem te słowa.
- Justin, spróbuj usiąść. - Złapała mnie pod ramiona i posadziła.
Przytuliła mnie. W jej ramionach czułem się bezpiecznie, czułem jej słodki zapach perfum, słyszałem bicie jej serca i jej oddech. Słyszałem jej słodki głos, który mówił "Wszystko będzie dobrze". Bardzo wierzyłem w te słowa.
W jednej chwili wszystko się zmieniło. Jej miła woń zmieniła się w okropny smród. Czułem zapach rozkładającego się ciała, zgniłego mięsa i jedzenia. Zerwał się lodowaty wiatr, a moje zmysły się wyostrzyły i nabrałem siły by uwolnić się z objęć dziewczyny. Spojrzałem głęboko w jej oczy, spostrzegłem w nich zdziwienie, które po chwili zmieniło się w strach i ból.
- Co jes... - Nie dokończyłem.
Usłyszałem jej pisk, po czym Karen opadła bezwładnie na moje ręce. Nie wiedziałem co robić, nie wiedziałem co się właśnie stało. Kiedy spojrzałem za nią, ujrzałem zjawę, trzymającą nóż. Duch kobiety przechylił głowę na prawo, spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się złowrogo. Szybkim ruchem dziewczyna zadała kolejny cios w plecy Karen. Tym razem pociągnęła ostrzem w dół, rozrywając skórę i mięśnie. Krew rozlała się wokół mnie. Dziewczyna, którą trzymałem na rękach dalej żyła, cierpiała. Zjawa bez zastanowienia zadawała kolejne ciosy. Nie mogłem nic zrobić. Usłyszałem głuche uderzenie noża o kręgosłup, po czym słychać było chrupnięcie kręgów. Ciało Karen bardzo się naprężyło, po czym bezwładnie opadło na ziemię.
Płakałem. Była wariatką, znałem ją niecały dzień ale naprawdę ją polubiłem.
Duch był zdziwiony moją reakcją na śmierć dziewczyny. Kobieta podeszła do ciała. Swoją ręką machnęła nad martwą Karen.
Bałem się. Zwłoki leżące przede mną nie należały już do mojej przyjaciółki. Było to ciało mężczyzny z legendy. Wtedy zrozumiałem co zobaczyłem. Ujrzałem akt śmierci mordercy... To było straszne. Chciałem spojrzeć na kobietę ale jej już nie było, a po zwłokach mężczyzny nie było śladu.
- Justin? Co to robisz? W nocy? - Usłyszałem jej słodki głos i od razu ją przytuliłem.
- Tak się cieszę, że żyjesz! - Karen była zdezorientowana - Ja.. Przepraszam... Przepraszam, że uciekłem. Przepraszam. Wybacz mi!
- Spokojnie! Co się stało?
Złapałem ją za rękę i pociągnąłem w stronę mojego domu.
- Opowiem ci wszystko po drodze...
..............................................................
I jak wam się podobało?
Agnes
poniedziałek, 21 października 2013
Rozdział 4 - "Legenda"
Karen kręciła się, w tą i z powrotem, zastanawiając się jak rysunek mógł znaleźć się u mnie w starym domu. Jakieś 30 minut wcześniej opowiedziałem jej, jak go odkryłem.
- Ale to nie trzyma się kupy...- mruczała Karen, wędrując po pokoju- To jest dziwne, zbyt dziwne.
- Ale o co chodzi?! - wstałem z łóżka i podszedłem do niej, łapiąc ją za ramiona. Spojrzałem jej w oczy. - Mogłabyś mi w końcu wszystko opowiedzieć? Proszę.
- Dobrze. Ale i tak nie uwierzysz. - złapała mnie za rękę i zaprowadziła mnie w stronę łóżka.
- Siadaj. - posłusznie wykonałem polecenie. - Zaczęło się to jakieś 100 lat temu...
Dokładnie opowiedziała mi legendę, która śniła mi się po nocy. Nie mogłem uwierzyć, że to stało się naprawdę.
- ... Mówią, że tylko jedna osoba będzie mogła uwolnić duszę tej kobiety i rozwiązać zagadkę nawiedzonego lasu. - skończyła opowiadać historię po czym dodała - Myślałam że to będę ja. Wszystko na to wskazywało.
Siedziałem cicho. Byłem przerażony tym co Karen opowiadała. Nawiedzony las? Obok mojego domu? o nie! Nie zamierzałem dłużej tu mieszkać. Moja ciocia mieszkała 60 km od Morganville. Zamierzałem się się wyprowadzić jeszcze jutro rano.
- Skoro nie ja mam powstrzymać zjawę, to oznacza że ty musisz! - Karen gwałtownie się do mnie zwróciła i wyrwała mnie z głębokiego dumania. - Ty ją powstrzymasz, musisz to zrobić. Inaczej... Ona... Nas... Zabije.
- Co? Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! To nie moje zadanie. - wykrzyknąłem po czym wstałem i ruszyłem do drzwi. Karen podbiegła do mnie i złapała mnie za rękę.
Poczułem dreszcz. Nie dreszcz strachu, lecz dreszcz uczucia. Rozlał się on po moim całym ciele. Wzdychnąłem i spojrzałem na dziewczynę. Ujrzałem jej piękne, błękitne oczy, można w nich było odczytać zafascynowanie i iskierkę szaleństwa.
- Proszę, zostań. Pomóż miastu! Tylko ty możesz to zrobić. - prosiła mnie jak tylko mogła.
- Nie mogę, przepraszam. Ja jutro się wyprowadzam. - kiedy to wypowiedziałem, ujrzałem łzę spływają po jej policzku.
Nie czekając na odpowiedź wybiegłem z jej pokoju i ruszyłem w stronę drzwi frontowych. Kiedy wybiegłem na podwórko, zorientowałem się że jest już po 20.
Był to ciepły letni wieczór. Gwiazdy świeciły na niebie, idealnie komponując się z księżycem, który był w okresie pełni. Lekki wietrzyk delikatnie poruszał gałęziami drzew, wydając przy tym cichy szum. Las wydawał się lekko zaniepokojony moją obecnością. Wziąłem głęboki oddech, wciągając świeże i przyjemne powietrze. Drogę rozświetlały mi latarnie, które świeciły słabym światłem. Spokojnym krokiem ruszyłem przed siebie.
Byłem lekko zdezorientowany, przez Karen, a raczej przez tą całą legendę. Postanowiłem się zbytnio nie rozglądać. Poczułem spory przypływ adrenaliny w moim ciele. To był jak zastrzyk energii. Przyspieszyłem kroku. Czułem jakby miało się coś zaraz stać ale nie wiedziałem co i kiedy. Było to okropne uczucie niepewności. Odwróciłem głowę. To co ujrzałem, przyprawiło mnie o strach. Zobaczyłem latarnie, a obok niej stojącą zjawę. Dusza kobiety była cała zakrwawiona i trzymała nóż. Przeraziłem się i zacząłem uciekać. Kobieta przeszła na drugą stronę latarni i znikła.
Biegłem jak tylko mogłem. Bardzo się bałem. Musiałem zboczyć z drogi, bo nagle zorientowałem się że jestem gdzieś w lesie. Cały czas uciekałem. Zahaczyłem o coś nogą i się przewróciłem. Poczułem ostry ból głowy i ujrzałem kobietę ducha. Na ustach czułem smak własnej krwi. Ciemność zakryła moje oczy. Nic nie widziałem ani nic nie słyszałem.
Zemdlałem.
.................................................
Przepraszam że tak długo musieliście czekać na ten rozdział ale mam nadzieję że się opłacało <3
Podoba wam się? Zostawcie komentarza pod postem ;* Kocham was!
PS. Chciałam ten rozdział zadedykować mojej kochanej przyjaciółce Wiktorii (Nexxxta). Bardzo Ci dziękuję. To dzięki Tobie pisze to wspaniałe opowiadanie <3
Agnes.
- Ale to nie trzyma się kupy...- mruczała Karen, wędrując po pokoju- To jest dziwne, zbyt dziwne.
- Ale o co chodzi?! - wstałem z łóżka i podszedłem do niej, łapiąc ją za ramiona. Spojrzałem jej w oczy. - Mogłabyś mi w końcu wszystko opowiedzieć? Proszę.
- Dobrze. Ale i tak nie uwierzysz. - złapała mnie za rękę i zaprowadziła mnie w stronę łóżka.
- Siadaj. - posłusznie wykonałem polecenie. - Zaczęło się to jakieś 100 lat temu...
Dokładnie opowiedziała mi legendę, która śniła mi się po nocy. Nie mogłem uwierzyć, że to stało się naprawdę.
- ... Mówią, że tylko jedna osoba będzie mogła uwolnić duszę tej kobiety i rozwiązać zagadkę nawiedzonego lasu. - skończyła opowiadać historię po czym dodała - Myślałam że to będę ja. Wszystko na to wskazywało.
Siedziałem cicho. Byłem przerażony tym co Karen opowiadała. Nawiedzony las? Obok mojego domu? o nie! Nie zamierzałem dłużej tu mieszkać. Moja ciocia mieszkała 60 km od Morganville. Zamierzałem się się wyprowadzić jeszcze jutro rano.
- Skoro nie ja mam powstrzymać zjawę, to oznacza że ty musisz! - Karen gwałtownie się do mnie zwróciła i wyrwała mnie z głębokiego dumania. - Ty ją powstrzymasz, musisz to zrobić. Inaczej... Ona... Nas... Zabije.
- Co? Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! To nie moje zadanie. - wykrzyknąłem po czym wstałem i ruszyłem do drzwi. Karen podbiegła do mnie i złapała mnie za rękę.
Poczułem dreszcz. Nie dreszcz strachu, lecz dreszcz uczucia. Rozlał się on po moim całym ciele. Wzdychnąłem i spojrzałem na dziewczynę. Ujrzałem jej piękne, błękitne oczy, można w nich było odczytać zafascynowanie i iskierkę szaleństwa.
- Proszę, zostań. Pomóż miastu! Tylko ty możesz to zrobić. - prosiła mnie jak tylko mogła.
- Nie mogę, przepraszam. Ja jutro się wyprowadzam. - kiedy to wypowiedziałem, ujrzałem łzę spływają po jej policzku.
![]() |
"Zjawa" |
Był to ciepły letni wieczór. Gwiazdy świeciły na niebie, idealnie komponując się z księżycem, który był w okresie pełni. Lekki wietrzyk delikatnie poruszał gałęziami drzew, wydając przy tym cichy szum. Las wydawał się lekko zaniepokojony moją obecnością. Wziąłem głęboki oddech, wciągając świeże i przyjemne powietrze. Drogę rozświetlały mi latarnie, które świeciły słabym światłem. Spokojnym krokiem ruszyłem przed siebie.
Byłem lekko zdezorientowany, przez Karen, a raczej przez tą całą legendę. Postanowiłem się zbytnio nie rozglądać. Poczułem spory przypływ adrenaliny w moim ciele. To był jak zastrzyk energii. Przyspieszyłem kroku. Czułem jakby miało się coś zaraz stać ale nie wiedziałem co i kiedy. Było to okropne uczucie niepewności. Odwróciłem głowę. To co ujrzałem, przyprawiło mnie o strach. Zobaczyłem latarnie, a obok niej stojącą zjawę. Dusza kobiety była cała zakrwawiona i trzymała nóż. Przeraziłem się i zacząłem uciekać. Kobieta przeszła na drugą stronę latarni i znikła.
Biegłem jak tylko mogłem. Bardzo się bałem. Musiałem zboczyć z drogi, bo nagle zorientowałem się że jestem gdzieś w lesie. Cały czas uciekałem. Zahaczyłem o coś nogą i się przewróciłem. Poczułem ostry ból głowy i ujrzałem kobietę ducha. Na ustach czułem smak własnej krwi. Ciemność zakryła moje oczy. Nic nie widziałem ani nic nie słyszałem.
Zemdlałem.
.................................................
Przepraszam że tak długo musieliście czekać na ten rozdział ale mam nadzieję że się opłacało <3
Podoba wam się? Zostawcie komentarza pod postem ;* Kocham was!
PS. Chciałam ten rozdział zadedykować mojej kochanej przyjaciółce Wiktorii (Nexxxta). Bardzo Ci dziękuję. To dzięki Tobie pisze to wspaniałe opowiadanie <3
Agnes.
poniedziałek, 14 października 2013
Rozdział 3 - "Karen"
Ta wariatka gadała do siebie chodząc za mną. Nie mogłem nic z tego zrozumieć. Kiedy doszedłem do drzwi nowego domu, odwróciłem się i zapytałem:
- Błagam, skończ gadać, bo i tak nic z tego nie rozumiem.
- Przepraszam... - zniżyła głowę, po czym dodała - Ale naprawdę nie mogę uwierzyć, że tu jesteś.
- Zacznijmy od nowa. Jestem Justin. - przedstawiłem się i podałem jej rękę - A ty jak masz na imię?
- Karen, Karen Sandlin. - uśmiechnęła się.
Miała naprawdę uroczy uśmiech. Była dość wysoka, parę centymetrów niższa ode mnie. Włosy miała długie, gęste i były koloru blond. Posiadała hipnotyzujące oczy, duże, okrągłe i błękitne. Nogi zaś miała długie, chude i zgrabne.
- Miło mi cię poznać. - odwzajemniłem jej uśmiech. - Mieszkasz tu?
- Tak, w tamtym domku - wskazała mi palcem budynek, który znajdował się jakieś 300 m od mojego nowego miejsca zamieszkania.
- Spotkajmy się jutro, hmm? Przyjdę po ciebie.
- Okey. - Karen znowu się uśmiechnęła i odeszła w podskokach. - To do jutra!
- Do widzenia. - pomachałem jej na pożegnanie.
Wydaje się naprawdę miłą dziewczyną, nie licząc tego, że jest kompletną wariatką. Postanowiłem skupić się na moim nowym domu.
Wszedłem na ganek i otworzyłem brązowe, drewniane drzwi. Po przekroczeniu progu, znalazłem się w holu, był on mały ale idealny. Pierwsze drzwi po lewej prowadziły do ogromnej i przestronnej kuchni. Była ona wyposażona w najnowszy sprzęt kuchenny. Na przeciwko kuchni znajdował się ogromny salon. Na wprost drzwi frontowych były schody prowadzące na pierwsze piętro ogromnego domu. Za schodami była łazienka.
Na 2 pokoje, łazienka i sypialnia rodziców. Mój pokój znajdował się na końcu korytarza. Kiedy otworzyłem drzwi, ujrzałem bardzo duże pomieszczenie.
Przez ogromne okna promienie słońca odbijały się od zielonych ścian.W prawym rogu pokoju stało narożne biurko, a obok niego łóżko. Było zaścielone miękką, ciepłą i puszystą pościelą. W pokoju znajdowała się również szafa z lustrem, podobną do tej jaką miałem w starym pokoju.
- I jak się podoba nowy pokój? - przestraszyłem się kiedy mama weszła z moimi pudłami do środka. - Nie bój się przecież cię nie zjem.
- Ładny, podoba mi się. Widok z okna jest niesamowity. - skłamałem. Za oknem było widać las. Nie cierpię lasów. mam nadzieję że się do niego przyzwyczaję.
- Tu kładę ci kartony. Rozpakuj się do wieczora. - powiedziała, po czym wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Spojrzałem na pudła. Każde miało podpis "Pokój Justina". Nagle przypomniałem sobie o dziwnym rysunku znalezionym na biurku. Zacząłem przerzucać wszystkie kartony w poszukiwaniu tego jednego z książkami. Kiedy przeszperałem z 6 pudeł, w końcu znalazłem to czego szukałem. Wszystkie książki wysypałem na łóżko. Zobaczyłem podręcznik od Angielskiego. Wziąłem go i przeszukałem. Co dziwne nie znalazłem tajemniczego rysunku...
- Był tu! Na pewno go tu wkładałem! - wykrzyczałem na cały głos. - On tu był! Zniknął! To niemożliwe!
Zdenerwowany usiadłem na podłodze i złapałem się za głowę. Naprawdę nie wiem co się z nim stało. Jeszcze przez 5 minut siedziałem na ziemi. W końcu musiałem wstać i się rozpakować. Cała ta czynność zajęła mi półtorej godziny.
Spojrzałem na zegarek była 17.32. Postanowiłem odwiedzić Karen, dziś. Kiedy doszedłem do jej domu zapukałem. Z uśmiechem otworzyła mi drzwi.
- O hej, nie spodziewałam się dziś ciebie. - zaprosiła mnie do środka - Wejdź.
- Hej. Ja przyszedłem tylko...
- Herbaty? Ciastek? Chodź do mnie do pokoju. - nie dawała mi dokończyć zdania.
- Nie, dziękuję. Przyszedłem tu tylko po to abyś powiedziała mi, czemu była taka niespokojna, kiedy przyjechałem.
- Oj... Chodź... Nie mogę tu teraz nic powiedzieć... - złapała mnie za rękę i zaciągnęła po schodach.
Bym zdziwiony jej zachowaniem, a szczególnie że nikogo nie było w domu, a ona dopiero miała mi powiedzieć to w swoim pokoju.
- Po co mnie tam ciągniesz?! Powoli! Nie nadążam! - krzyczałem do niej ale to nie pomagało.
Otworzyła drzwi swojego pokoju i wepchała mnie do środka.
Zamilkłem. Pokój był mały i przytulny, był tez zagracony różnymi rzeczami. Na ścianach było pełno pięknych rysunków, większość z nich była mroczna, przedstawiały one las, jakąś kobietę i mężczyzn... O boże! Na jednej ze ścian wysiał ten rysunek! Ten tajemniczy rysunek, który znalazłem na biurku.
- To niemożliwe... - powiedziałem po czym usiadłem ze zdziwienia na łóżko Karen.
................................................................
Jak wam się podobało? Spełniam wymagania? Liczę na więcej komentarzy z waszej strony <3 One motywują mnie do dalszego pisania <3
Mój blog ma już ponad 1000 wyświetleń. Dziękuję wam bardzo!
Pozdrawiam wszystkich czytelników. Kocham was!
Agnes ;*
Czy któraś z moich czytelniczek lub czytelników jest fanem Yaoi? Jeśli tak to zapraszam serdecznie na bloga mojego przyjaciela --> http://misaki2.blogspot.com/ .
- Błagam, skończ gadać, bo i tak nic z tego nie rozumiem.
- Przepraszam... - zniżyła głowę, po czym dodała - Ale naprawdę nie mogę uwierzyć, że tu jesteś.
- Zacznijmy od nowa. Jestem Justin. - przedstawiłem się i podałem jej rękę - A ty jak masz na imię?
- Karen, Karen Sandlin. - uśmiechnęła się.
Miała naprawdę uroczy uśmiech. Była dość wysoka, parę centymetrów niższa ode mnie. Włosy miała długie, gęste i były koloru blond. Posiadała hipnotyzujące oczy, duże, okrągłe i błękitne. Nogi zaś miała długie, chude i zgrabne.
- Miło mi cię poznać. - odwzajemniłem jej uśmiech. - Mieszkasz tu?
- Tak, w tamtym domku - wskazała mi palcem budynek, który znajdował się jakieś 300 m od mojego nowego miejsca zamieszkania.
- Spotkajmy się jutro, hmm? Przyjdę po ciebie.
- Okey. - Karen znowu się uśmiechnęła i odeszła w podskokach. - To do jutra!
- Do widzenia. - pomachałem jej na pożegnanie.
Wydaje się naprawdę miłą dziewczyną, nie licząc tego, że jest kompletną wariatką. Postanowiłem skupić się na moim nowym domu.
Wszedłem na ganek i otworzyłem brązowe, drewniane drzwi. Po przekroczeniu progu, znalazłem się w holu, był on mały ale idealny. Pierwsze drzwi po lewej prowadziły do ogromnej i przestronnej kuchni. Była ona wyposażona w najnowszy sprzęt kuchenny. Na przeciwko kuchni znajdował się ogromny salon. Na wprost drzwi frontowych były schody prowadzące na pierwsze piętro ogromnego domu. Za schodami była łazienka.
Na 2 pokoje, łazienka i sypialnia rodziców. Mój pokój znajdował się na końcu korytarza. Kiedy otworzyłem drzwi, ujrzałem bardzo duże pomieszczenie.
Przez ogromne okna promienie słońca odbijały się od zielonych ścian.W prawym rogu pokoju stało narożne biurko, a obok niego łóżko. Było zaścielone miękką, ciepłą i puszystą pościelą. W pokoju znajdowała się również szafa z lustrem, podobną do tej jaką miałem w starym pokoju.
- I jak się podoba nowy pokój? - przestraszyłem się kiedy mama weszła z moimi pudłami do środka. - Nie bój się przecież cię nie zjem.
- Ładny, podoba mi się. Widok z okna jest niesamowity. - skłamałem. Za oknem było widać las. Nie cierpię lasów. mam nadzieję że się do niego przyzwyczaję.
- Tu kładę ci kartony. Rozpakuj się do wieczora. - powiedziała, po czym wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Spojrzałem na pudła. Każde miało podpis "Pokój Justina". Nagle przypomniałem sobie o dziwnym rysunku znalezionym na biurku. Zacząłem przerzucać wszystkie kartony w poszukiwaniu tego jednego z książkami. Kiedy przeszperałem z 6 pudeł, w końcu znalazłem to czego szukałem. Wszystkie książki wysypałem na łóżko. Zobaczyłem podręcznik od Angielskiego. Wziąłem go i przeszukałem. Co dziwne nie znalazłem tajemniczego rysunku...
- Był tu! Na pewno go tu wkładałem! - wykrzyczałem na cały głos. - On tu był! Zniknął! To niemożliwe!
Zdenerwowany usiadłem na podłodze i złapałem się za głowę. Naprawdę nie wiem co się z nim stało. Jeszcze przez 5 minut siedziałem na ziemi. W końcu musiałem wstać i się rozpakować. Cała ta czynność zajęła mi półtorej godziny.
Spojrzałem na zegarek była 17.32. Postanowiłem odwiedzić Karen, dziś. Kiedy doszedłem do jej domu zapukałem. Z uśmiechem otworzyła mi drzwi.
- O hej, nie spodziewałam się dziś ciebie. - zaprosiła mnie do środka - Wejdź.
- Hej. Ja przyszedłem tylko...
- Herbaty? Ciastek? Chodź do mnie do pokoju. - nie dawała mi dokończyć zdania.
- Nie, dziękuję. Przyszedłem tu tylko po to abyś powiedziała mi, czemu była taka niespokojna, kiedy przyjechałem.
- Oj... Chodź... Nie mogę tu teraz nic powiedzieć... - złapała mnie za rękę i zaciągnęła po schodach.
Bym zdziwiony jej zachowaniem, a szczególnie że nikogo nie było w domu, a ona dopiero miała mi powiedzieć to w swoim pokoju.
- Po co mnie tam ciągniesz?! Powoli! Nie nadążam! - krzyczałem do niej ale to nie pomagało.
Otworzyła drzwi swojego pokoju i wepchała mnie do środka.
Zamilkłem. Pokój był mały i przytulny, był tez zagracony różnymi rzeczami. Na ścianach było pełno pięknych rysunków, większość z nich była mroczna, przedstawiały one las, jakąś kobietę i mężczyzn... O boże! Na jednej ze ścian wysiał ten rysunek! Ten tajemniczy rysunek, który znalazłem na biurku.
- To niemożliwe... - powiedziałem po czym usiadłem ze zdziwienia na łóżko Karen.
................................................................
Jak wam się podobało? Spełniam wymagania? Liczę na więcej komentarzy z waszej strony <3 One motywują mnie do dalszego pisania <3
Mój blog ma już ponad 1000 wyświetleń. Dziękuję wam bardzo!
Pozdrawiam wszystkich czytelników. Kocham was!
Agnes ;*
Czy któraś z moich czytelniczek lub czytelników jest fanem Yaoi? Jeśli tak to zapraszam serdecznie na bloga mojego przyjaciela --> http://misaki2.blogspot.com/ .
sobota, 12 października 2013
Rozdział 2 - "Koszmar"
![]() |
"Las z koszmaru" |
![]() |
"Dom w Morganville" |
Tej nocy miałem koszmary.
Przyśnił mi się las, był on straszny i opuszczony. Czułem się bardzo nieswojo, czułem jakby ktoś mnie obserwował, jakby wszystkie drzewa śledziły każdy mój ruch... Przeszedłem jeszcze kilka kroków, zanim usłyszałem kobiecy krzyk. Przestraszyłem się i pobiegłem w stronę dochodzącego głosu. To co ujrzałem było okropne, mężczyzna brutalnie rozebrał kobietę i dokonał aktu gwałtu. Chciałem jej pomóc, nie mogłem. Stałem sparaliżowany, patrząc na tą okropną scenę. Nie wiem co, ani kto próbował mnie zatrzymać w jednym miejscu. Tak bardzo chciałem pomóc, żal tej kobiety ściskał mi serce. Parę sekund później scena zmieniła się, dalej byłem w lesie ale drzewa wydawały się wyższe, grubsze, a cały gaj był bardziej porośnięty. Przeniosłem się jakieś kilkadziesiąt lat później. Nie wiedziałem o co chodzi w tym śnie. Coś, jakby podświadomość kazała przyjrzeć się głębiej. Zobaczyłem mgłę, która szybko się do mnie przybliżała. Wpatrywałem się i próbowałem zgadnąć co to jest, to coś nagle gwałtownie się do mnie przybliżyło. Była to zjawa, dusza kobiety, która została zgwałcona. Widmo przeszło przez moje ciało, odczułem wtedy ból, strach i wszystko co czuła ona, kiedy umierała.
Zerwałem się ze snu, niczym opętany. Cały spocony i przerażony usiadłem na skraju łóżka.
- To tylko sen. To tylko sen... To nie było prawdą. - powtarzałem sobie te słowa, jakbym mógł zmienić to co śniłem - Justin, to tylko głupi sen.
Było rano, dzień wyjazdu z mojego ukochanego miasta, a wprowadzenie się do jakieś wiochy zwanej Morganville.
- Justin! Mogę wejść? - spytała się mama pukając.
- Jasne, mamo.
- Kochanie, ty jeszcze śpisz?! Przecież wiesz, że dziś wyjeżdżamy!- oburzona, zaczęła nawijać jak oszalała - No co tak siedzisz? Jazda na dół, do kuchni, siadanie sobie robić. No już!
Wstałem z westchnieniem. Dzień jak co dzień. Z samego rana matka już się darła. Założyłem ulubione, czarne dresy i niebieski, T-shirt z napisem "Are you kidding me?". Zszedłem skacząc po schodach do kuchni. Złapałem szklankę, a z lodówki wyciągnąłem sok pomarańczowy. Nalałem sobie i wypiłem.
- Jak ja kocham sok pomarańczowy! - powiedziałem do siebie.
Wziąłem jabłko i gryząc je wybiegłem na zewnątrz domu. Zaciągnąłem do płuc świeże i przyjemne powietrze. Było piękne lato, ciepłe i przyjemne. Widziałem pełno kręcących się, wokół ciężarówki, robotników, wynoszących i pakujących do wozu pudła. Mama wypadła z domu i rzuciła tacie kluczyki od auta.
- Jedziemy! - krzyknęła do ojca, jak i również do mnie.
Ostatni raz spojrzałem na dom, fala uczuć zalała mój umysł.
- Będę za tobą tęsknił.. - powiedziałem smutno.
- Justin! Słyszałeś?! JEDZIEMY! - ojciec zachowywał się jak mama.
Ruszyłem w stronę czerwonego Citroena Xsara Picasso. który należał do moich rodziców. Czekała mnie długa podróż, do Morganville jedzie się jakieś 20 godzin. Wślizgnąłem się na tylne siedzenie, wyciągnąłem IPhona, założyłem słuchawki na uszy i włączyłem ulubioną piosenkę.
- No to jedziemy! - powiedziała odwracając się do mnie mama.
Ostatni raz kątem oka spojrzałem na dom. Żegnaj kochany.
Po kilku postojach i drzemce w końcu dojechaliśmy na miejsce.
Kiedy auto zatrzymało się, wysiadłem. Ledwie się znalazłem w tym miejscu, a już go znienawidziłem. Ten dom stał na skraju lasu, chyba gorzej być nie może! - Hej! Jestem Kar... - jakaś wariatka skakał wokół mnie, ciesząc się jak głupia ale nagle posmutniała- O mój Boże! Nie... Nie... Nie powinieneś... Tu... Być... Nie... To... Nie możliwe...
- Super... A jednak może być jeszcze gorzej. - powiedziałem będąc zły sam na siebie.
................................................................
Chciałam podziękować mojej przyjaciółce Kamili, która podsuwała mi zdjęcia do tego rozdziału. Dziękuję też moim czytelniczką, które z niecierpliwością czekają na kolejny rozdział. Jesteście wspaniałe. Kocham was <3
PS. Podobało się?
Agnes
Przyśnił mi się las, był on straszny i opuszczony. Czułem się bardzo nieswojo, czułem jakby ktoś mnie obserwował, jakby wszystkie drzewa śledziły każdy mój ruch... Przeszedłem jeszcze kilka kroków, zanim usłyszałem kobiecy krzyk. Przestraszyłem się i pobiegłem w stronę dochodzącego głosu. To co ujrzałem było okropne, mężczyzna brutalnie rozebrał kobietę i dokonał aktu gwałtu. Chciałem jej pomóc, nie mogłem. Stałem sparaliżowany, patrząc na tą okropną scenę. Nie wiem co, ani kto próbował mnie zatrzymać w jednym miejscu. Tak bardzo chciałem pomóc, żal tej kobiety ściskał mi serce. Parę sekund później scena zmieniła się, dalej byłem w lesie ale drzewa wydawały się wyższe, grubsze, a cały gaj był bardziej porośnięty. Przeniosłem się jakieś kilkadziesiąt lat później. Nie wiedziałem o co chodzi w tym śnie. Coś, jakby podświadomość kazała przyjrzeć się głębiej. Zobaczyłem mgłę, która szybko się do mnie przybliżała. Wpatrywałem się i próbowałem zgadnąć co to jest, to coś nagle gwałtownie się do mnie przybliżyło. Była to zjawa, dusza kobiety, która została zgwałcona. Widmo przeszło przez moje ciało, odczułem wtedy ból, strach i wszystko co czuła ona, kiedy umierała.
Zerwałem się ze snu, niczym opętany. Cały spocony i przerażony usiadłem na skraju łóżka.
- To tylko sen. To tylko sen... To nie było prawdą. - powtarzałem sobie te słowa, jakbym mógł zmienić to co śniłem - Justin, to tylko głupi sen.
Było rano, dzień wyjazdu z mojego ukochanego miasta, a wprowadzenie się do jakieś wiochy zwanej Morganville.
- Justin! Mogę wejść? - spytała się mama pukając.
- Jasne, mamo.
- Kochanie, ty jeszcze śpisz?! Przecież wiesz, że dziś wyjeżdżamy!- oburzona, zaczęła nawijać jak oszalała - No co tak siedzisz? Jazda na dół, do kuchni, siadanie sobie robić. No już!
Wstałem z westchnieniem. Dzień jak co dzień. Z samego rana matka już się darła. Założyłem ulubione, czarne dresy i niebieski, T-shirt z napisem "Are you kidding me?". Zszedłem skacząc po schodach do kuchni. Złapałem szklankę, a z lodówki wyciągnąłem sok pomarańczowy. Nalałem sobie i wypiłem.
- Jak ja kocham sok pomarańczowy! - powiedziałem do siebie.
Wziąłem jabłko i gryząc je wybiegłem na zewnątrz domu. Zaciągnąłem do płuc świeże i przyjemne powietrze. Było piękne lato, ciepłe i przyjemne. Widziałem pełno kręcących się, wokół ciężarówki, robotników, wynoszących i pakujących do wozu pudła. Mama wypadła z domu i rzuciła tacie kluczyki od auta.
- Jedziemy! - krzyknęła do ojca, jak i również do mnie.
Ostatni raz spojrzałem na dom, fala uczuć zalała mój umysł.
- Będę za tobą tęsknił.. - powiedziałem smutno.
- Justin! Słyszałeś?! JEDZIEMY! - ojciec zachowywał się jak mama.
Ruszyłem w stronę czerwonego Citroena Xsara Picasso. który należał do moich rodziców. Czekała mnie długa podróż, do Morganville jedzie się jakieś 20 godzin. Wślizgnąłem się na tylne siedzenie, wyciągnąłem IPhona, założyłem słuchawki na uszy i włączyłem ulubioną piosenkę.
- No to jedziemy! - powiedziała odwracając się do mnie mama.
Ostatni raz kątem oka spojrzałem na dom. Żegnaj kochany.
Po kilku postojach i drzemce w końcu dojechaliśmy na miejsce.
Kiedy auto zatrzymało się, wysiadłem. Ledwie się znalazłem w tym miejscu, a już go znienawidziłem. Ten dom stał na skraju lasu, chyba gorzej być nie może! - Hej! Jestem Kar... - jakaś wariatka skakał wokół mnie, ciesząc się jak głupia ale nagle posmutniała- O mój Boże! Nie... Nie... Nie powinieneś... Tu... Być... Nie... To... Nie możliwe...
- Super... A jednak może być jeszcze gorzej. - powiedziałem będąc zły sam na siebie.
................................................................
Chciałam podziękować mojej przyjaciółce Kamili, która podsuwała mi zdjęcia do tego rozdziału. Dziękuję też moim czytelniczką, które z niecierpliwością czekają na kolejny rozdział. Jesteście wspaniałe. Kocham was <3
PS. Podobało się?
Agnes
piątek, 11 października 2013
Rozdział 1 "Rysunek"
- Nigdzie nie jadę! - powiedziałem, po czym usiadłem na łóżku, w swoim pokoju.
- Ale już to ustaliliśmy! Rozmawialiśmy na ten temat już wiele razy. Wyprowadzamy się! - mama jak zwykle miała mnie gdzieś i już wieczorem urządzała mi awanturę.
- Ja mam tu przyjaciół! Szkołę! Tu jest moje życie! - protestowałem. Naprawdę kochałem Nowy York.
- Znajdziesz sobie nowych! Koniec tematu! Pakuj się, jutro rano wyjeżdżamy. - zakończyła rozmowę po czym wyszła z pokoju.
- Ale już to ustaliliśmy! Rozmawialiśmy na ten temat już wiele razy. Wyprowadzamy się! - mama jak zwykle miała mnie gdzieś i już wieczorem urządzała mi awanturę.
- Ja mam tu przyjaciół! Szkołę! Tu jest moje życie! - protestowałem. Naprawdę kochałem Nowy York.
- Znajdziesz sobie nowych! Koniec tematu! Pakuj się, jutro rano wyjeżdżamy. - zakończyła rozmowę po czym wyszła z pokoju.
"Mój dom w Nowym Yorku" |
Wstałem z łóżka i z całej siły zatrzasnąłem drzwi za mamą. Tak bardzo chciałem tu zostać. Będę musiał znaleźć nowych przyjaciół, a to będzie trudne.
Stojąc przy drzwiach oglądałem mój przytulny pokój, był niebieski. Po prawej stronie stało biurko, które było zawalone podręcznikami, zniszczonymi zeszytami, oraz moimi rysunkami. Nad tym wszystkim wysiało pełno plakatów sławnych piosenkarzy. Po lewej stronie stało moje kochane łóżko, z którego zawsze rano, nie mogłem wstać. Ono kocha mnie, a ja je. Związek idealny. Prawą stronę łóżka, zajmowała ogromna szafa z lustrem. Na przeciwko drzwi, na samym końcu pokoju, było okno. Widać przez nie ulice, na której dzieci grają w klasy i w chowanego, czy też w berka.
Tak trudno mi się z tym wszystkim pożegnać.
A co jeśli życie daje mi szanse? Jeśli życie będzie lepsze? Albo gorsze? Wydaje się to proste ale takie nie jest. Podszedłem do lustra i spojrzałem w swoje ciemno brązowe, prawie czarne, oczy.
- Justin, dasz rade. Masz już 17 lat. Będzie dobrze.- zapewniałem siebie sam, wpatrując się w swoje odbicie.
Wziąłem głęboki oddech i poprawiłem włosy. Odszedłem od lustra i wyszedłem na korytarz, aby zanieść puste pudła do pokoju. Przeszedłem przez próg drzwi i postawiłem je przy łóżku. Wziąłem jedno i otworzyłem szafę. Spojrzałem na moje ciuchy, wydawały się takie stare.
- W nowym mieście będę musiał zrobić zakupy. - wymamrotałem pod nosem.
Nie lubiłem kupować nowych ciuchów, zawsze jest z tym za dużo roboty. Męczące wybieranie i długie przymierzanie, kompletnie wykańcza. Pakowanie ubrań zajęło mi około 30 minut. Wyniosłem pudło przed swój pokój i wziąłem kolejny karton. Teraz musiałem spakować moje książki, z tym poszło szybciej. Chciałem już pakować moje rysunki, kiedy jeden przykuł moją uwagę.
Stojąc przy drzwiach oglądałem mój przytulny pokój, był niebieski. Po prawej stronie stało biurko, które było zawalone podręcznikami, zniszczonymi zeszytami, oraz moimi rysunkami. Nad tym wszystkim wysiało pełno plakatów sławnych piosenkarzy. Po lewej stronie stało moje kochane łóżko, z którego zawsze rano, nie mogłem wstać. Ono kocha mnie, a ja je. Związek idealny. Prawą stronę łóżka, zajmowała ogromna szafa z lustrem. Na przeciwko drzwi, na samym końcu pokoju, było okno. Widać przez nie ulice, na której dzieci grają w klasy i w chowanego, czy też w berka.
Tak trudno mi się z tym wszystkim pożegnać.
A co jeśli życie daje mi szanse? Jeśli życie będzie lepsze? Albo gorsze? Wydaje się to proste ale takie nie jest. Podszedłem do lustra i spojrzałem w swoje ciemno brązowe, prawie czarne, oczy.
- Justin, dasz rade. Masz już 17 lat. Będzie dobrze.- zapewniałem siebie sam, wpatrując się w swoje odbicie.
Wziąłem głęboki oddech i poprawiłem włosy. Odszedłem od lustra i wyszedłem na korytarz, aby zanieść puste pudła do pokoju. Przeszedłem przez próg drzwi i postawiłem je przy łóżku. Wziąłem jedno i otworzyłem szafę. Spojrzałem na moje ciuchy, wydawały się takie stare.
- W nowym mieście będę musiał zrobić zakupy. - wymamrotałem pod nosem.
Nie lubiłem kupować nowych ciuchów, zawsze jest z tym za dużo roboty. Męczące wybieranie i długie przymierzanie, kompletnie wykańcza. Pakowanie ubrań zajęło mi około 30 minut. Wyniosłem pudło przed swój pokój i wziąłem kolejny karton. Teraz musiałem spakować moje książki, z tym poszło szybciej. Chciałem już pakować moje rysunki, kiedy jeden przykuł moją uwagę.
![]() |
"Rysunek który znalazłem na biurku" |
Przedstawiał on kobietę, wyglądającą na strasznie przerażoną. Oczy miała szare, można by odczytać w nich, jej ból i strach. Usta miała zakryte męską dłonią. Rysunek był wykonany dziwną techniką.
- Kiedy go zrobiłem? Nie znam tej techniki... Dziwne. - wsadziłem malowidło do podręcznika od Angielskiego i włożyłem go kartonu.- Naprawdę nie pamiętam, kiedy go narysowałem...
.................................................................
To już pierwszy rozdział. Przez niektórych bardzo oczekiwany. Mam nadzieję że spełniłam wasze wymagania w tej części. Podoba wam się?
Agnes
czwartek, 10 października 2013
Początek
To jest mój pierwszy blog. Mam nadzieję że się wam spodoba <3 Zapraszam do przeczytania Prologa. Niedługo ukaże się pierwszy rozdział <3
Agnieszka (Agnes)
Agnieszka (Agnes)
Subskrybuj:
Posty (Atom)